Zrobiłam sobie wisior. Myślę, że na dłuuuugi czas porzucę bawienie się drutem - za trudne to dla mnie. Na dodatek zniszczyłam cyrkonię, która była początkowo w tym wisiorze (nie sądziałm, że zaszkodzi jej wrzątek....). Wybawił mnie mąż, który kupił mi przepiękny kryształ Swarovski. Jakoś udało mi się go wmontować, choć wisior po tym wszystkim jest trochę zmaltretowany. Dzięki temu zostanie u mnie :D
Teraz pluję sobie w brodę, bo wykorzystałam prawie cały zapas srebrnego drutu...
Ciekawy,chociaż nie ukrywam,że wolę Twoje kolorowe cuda
OdpowiedzUsuńwszystko dla ludzi... spróbowałaś... i... a Twoje kolorówki i tak są najładniejsze ;-)
OdpowiedzUsuńciekawy i mroczny :)
OdpowiedzUsuńale i tak wydaje się w miarę udany...parafrazując znane porzekadło: nie od razu wire-wrapping wymyślono :)
OdpowiedzUsuńJa Cię podziwiam za cierpliwość... nawet sobie nie wyobrażam tego owijania... Efekt przyznaję podoba mi się, ale rozumiem Twoją niechęć do dalszej zabawy z drutem... Z fimo i tak cuda lepisz ;))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Szkoda cyrkoni to fakt ale wisior jest imponujący ja tu nie widze żeby on był jakoś zmaltretowany jest piękny
OdpowiedzUsuńGdybyś nie pisała, że kamień jest podmieniany, to nigdy bym się nie domyśliła :) Podziwiam za cierpliwość :)
OdpowiedzUsuńarctia zapraszam po odbiór wyróźnienia ;-) blogowego ;-)
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem wisior niczego sobie, może na zywo widać jakieś maltretowania, ale nie rzucaja się w oczy. Podoba mi się taki klimat, te zawijasy z grubego drutu, nie taka lekka surowość.
OdpowiedzUsuńNaucz mnie, ja też chcę tak umieć....Prosze o kontakt: www.huanitapyza.blogspot.com
OdpowiedzUsuń