środa, 29 czerwca 2011

wtorek, 21 czerwca 2011

fotki

Dziś dla odmiany kilka fotek. Mały ptaszek (mniejszy od wróbla), którego nazwy jeszcze nie jestem pewna, doczekał się całej sesji. Pomógł mi w tym kot, który skutecznie odwracał uwagę ptaszka ode mnie.





I jeszcze dziwna mutacja kolorystyczna chabra. Znalazłam kilka krzaczków takich fioletowych dziwadełek.

piątek, 17 czerwca 2011

Paź żeglarz - Papilio podalirius

Jeden z najpiękniejszych motyli występujących w Polsce - paź żeglarz - otwiera moją nową serię szkła. Na pierwszy rzut idą imponujące kielichy do wina. Zapewniam, że są równie piękne jak na zdjęciach i coś czuję, że takie właśnie zrobię sobie dla siebie :)




czwartek, 16 czerwca 2011

Wpadam na szybko, bo zagoniona jestem okrutnie. W ferworze pracy zdążyłam zrobić sobie nowe logo. Ćma, od której pochodzi mój nick to arctia caja i to ona zagościła w moim logo.

Wkrótce seria szkła dla miłośników najpiękniejszych motyli występujących w Polsce.



czwartek, 9 czerwca 2011

o pieczatkach, życiu i takie tam nudy...

Wielu z Was wie, a niektórzy się dopiero dowiedzą, że do wielu lat (dokładnie od 11) zajmuję się wykonywaniem pieczątek.
Zaczęło się dawno temu od sympatycznego zakładu pieczątkarskiego, o którym można by napisać książkę i wierzcie mi, nikt nie uwierzyłby, że to prawda. Mój pierwszy szef - Rysiu. Ryszard... Sympatyczny i bardzo ekscentryczny człowiek o siwych, przerzedzonych włosach sięgających prawie do ramion, nosił kolorowe ubrania, które nigdy nie widziały żelazka. A zakład? Wieczny nieporządek, płyty Led Zeppelin, Pink Floyd, Johna Lennona i innych klasyków, masa książek i przez jakiś czas stado papug latające bez ograniczeń po całej firmie. Tam nauczyłam się podstaw. Jeżeli ktoś myśli, że po godzinnym kursie będzie umiał robić pieczątki to się myli. Z perspektywy czasu widzę, że praca u Ryszarda nauczyła mnie jedynie podstaw typografii i technik pracy z polimerem.
Potem przyszły lata zdobywania doświadczenia w innych firmach, aż w pewnym momencie wraz z Pawłem, którego poznałam u Rysia połączyliśmy siły i jako para stworzyliśmy Amigraf - nasz własny zakład pieczątkarski. Pewnie nie uwierzycie, ale zaczynaliśmy z pożyczonymi 3 tys. zł nie mając sprzętu (poza domowym komputerem), nie mając lokalu, towaru, za to mieliśmy pełną składką ZUS do zapłacenia już w
pierwszym miesiącu działalności. Oj, wiedząc co mnie czeka, chyba nie zrobiłabym tego ponownie.
Ale wtedy byliśmy pełni entuzjazmu, mieliśmy już dosyć właścicieli firm, którzy dyktowali nam chore warunki pracy. Mieliśmy nadzieję, że nasza wiedza i doświadczenie, wystarczą by konkurować z dużymi firmami.


Czy się udało? Ciężko jednoznacznie to ocenić.
Nie dorobiliśmy się niczego poza kilkoma półkami towaru, sprzętem potrzebnym do piaskowania i 13-letnim samochodem. Ale co z tego mam? Po 7 latach prowadzenia swojej działalności mogę powiedzieć, że żyję względnie bezstresowo, nadal chętnie wstaję z łóżka i co rano idę do pracy. Jestem szczęśliwa, że to ja odpowiadam za jakość moich usług, że mogę podejmować decyzje... Że ordynarnego klienta mogę spławić, że komuś mogę udzielić niewielkiego rabatu tylko dlatego, że czymś mnie ujął.
Wiem, że nie mogę zaoferować super nowoczesnych technik, nadal robię pieczątki z polimeru, choć konkurencja prześciga się w kupowaniu najdroższych laserów, zaniżaniu cen na usługi itd. Ale z tymi możliwościami jakie posiadam, staram się zrobić coś, czego inni nie potrafią.
11 lat robienia pieczątek. Robienia a nie wysługiwania się pracownikami. Czy wiem o tym wszystko? Nie, nie wiem i zawsze jest coś, co można by zrobić lepiej. I wiecie co? To odróżnia mnie od konkurencji, która po godzinnym kursie "wie wszystko".

Przepraszam za przynudzanie. Tak mnie naszło...